ENG | PL
ENG | PL

Zmiany klimatu: Jenga czy łagodne wzgórze?

Zmiany klimatyczne można przedstawić na dwa sposoby: jako wyciąganie klocków z misternie ułożonej wieży w grze Jenga albo jako deskorolkę toczącą się po łagodnym zboczu, która przyśpiesza w tempie wykładniczym.

3 min czytania

Autor:

Jordan Flagel

Specjalista ds. Ochrony Środowiska, certyfikowany specjalista Globalnej Inicjatywy Sprawozdawczej (GRI) ds. raportowania zrównoważonego rozwoju

Nie są to proroctwa zagłady. Chociaż… w sumie są. Na szczęście nie musimy bezwolnie się im przyglądać. Możemy spowolnić i zatrzymać samych siebie, nawet jeśli wiemy, że będzie to bolesne.

Który sposób postrzegania zmian klimatu jest właściwy? Jeśli należysz do osób negujących istnienie zmian klimatycznych – oczywiście żaden. Jeśli jednak patrzysz na świat szeroko otwartymi oczami – prawdziwe są obie metafory. Wszystko zależy od punktu widzenia.

Analogia do gry Jenga jest dość oczywista – ludzie emitujący CO2 do atmosfery są jak gracze wyciągający klocki z chybotliwej wieży. Z początku poszczególne ruchy nie mają znaczenia, klocki można wyciągać w dowolnej kolejności, a wieża pozostanie stabilna (o ile oczywiście nie przyjdzie Ci do głowy szalony pomysł wyciągania dwóch klocków z dolnego rzędu). We wczesnych latach industrializacji reguły gry nie były jeszcze znane – nikt nawet nie podejrzewał, że spalanie paliw kopalnych może mieć tak niszczycielski i nieodwracalny wpływ na klimat całej planety. Gra o wysoką stawkę rozpoczęła się na początku lat 90. Wtedy okazało się, że emisja CO2 będzie miała poważne konsekwencje, o ile jej drastycznie nie ograniczymy – radosna zabawa w wyciąganie klocków z ekologicznej Jengi się skończyła.

Jak wygląda analogia do łagodnego wzgórza? Wyobraźmy sobie, że na początku trudzimy się ze wpychaniem deskorolki na szczyt. Ta metafora odnosi się do ludzkości z początku industrializacji. Po męczącej drodze na szczyt stajemy na deskorolce i zaczynamy delikatnie toczyć się w dół. Z początku jazda jest przyjemna – nie wymaga wysiłku. Ba! Grawitacja lekko ciągnie w dół, pomagając w jeździe. Tempo jest spokojne, nogi odpoczywają. Wraz z kolejnymi metrami deskorolka nabiera jednak impetu i zaczyna toczyć się coraz szybciej. Wciąż można wykonać łatwy manewr i się zatrzymać, ale… czy na pewno chcemy się zatrzymywać? Szybka, zupełnie pozbawiona wysiłku jazda jest fantastyczna – zwłaszcza po tej całej pracy włożonej we wtoczenie deskorolki na górę. Teraz pozostała czysta przyjemność. Jedziemy już całkiem szybko, jeszcze można się zatrzymać, ale jazda jest zbyt idylliczna, żeby ją przerywać. W pewnym momencie orientujemy się, że zwolnienie będzie trudniejsze, niż myśleliśmy. Postanawiamy mimo wszystko pozostać w ruchu, myśląc: zatrzymanie oznacza poważne kłopoty i koniec zabawy. W końcu okazuje się, że nie ma już wyboru. Za późno na jakiekolwiek bezpieczne zatrzymanie, a jedyne, co nas czeka, to fatalna w skutkach katastrofa.

To także oddaje aktualną sytuację.

Jak pogodzić koncepcję grania w Jengę i zjazdu na deskorolce?

Te dwie metafory reprezentują dwa różne systemy działające na Ziemi.

Analogia do wzgórza przedstawia wszystko, co widzimy i czego jesteśmy częścią: pogoda, burze, działające od wieków ekosystemy – wszystko, co (przynajmniej dotychczas) przeobraża się w niezauważalnym dla nas tempie. Zmiany postępują powoli, bo jako ludzkość wciąż jesteśmy bliżej szczytu wzgórza niż jego podstawy. Co prawda zauważamy, że huragany przybierają na sile z powodu coraz wyższych temperatur wody, a susze niszczą faunę i florę, rujnując uprawy w wielu rejonach świata. Te zmiany będą coraz drastyczniejsze wraz z naszym zbliżaniem się do stóp wzgórza. Ratunkiem jest jedynie skomplikowane i bolesne zatrzymanie, które może mieć przykre skutki teraz, ale uratuje ludzkość jako gatunek w przyszłości.

Jenga z kolei to wszystko, czego nie możemy zobaczyć: procesy i cykle zachodzące w Ziemi, które regulują i wyznaczają życie na całej planecie. Te procesy działają zero-jedynkowo, podobnie jak klocki w Jendze. Jeśli przekroczymy punkt bez możliwości odwrotu, momentalnie upadnie cały system. Świetnym przykładem tego mechanizmu są globalne prądy oceaniczne – można je śmiało porównać do pojedynczego klocka podtrzymującego górną część wieży. Jeśli nieopatrznie zmienimy jego położenie, prądy oceaniczne mogą zmienić kierunek, co potencjalnie spowoduje odcięcie ciepłej wody od miejsc, które jej potrzebują i zimnej od tych rejonów, które nie mogą bez niej funkcjonować. Cały oceaniczny ekosystem runie, przyśpieszając tempo zmian na lądzie – wpływając na niszczenie upraw, proces pustynnienia czy wymieranie lasów. Zasadniczo spowoduje to koniec świata takiego, jakim go znamy. Wieża runie.

Do tego może dojść, jeśli nie podejmiemy poważnych kroków w kierunku zatrzymania zmian klimatycznych. Wciąż możemy wiele zmienić i uniknąć najgorszego scenariusza.

Nie są to jakieś tam proroctwa zagłady. Chociaż… w sumie są. Na szczęście nie musimy bezwolnie się im przyglądać. Możemy spowolnić i zatrzymać samych siebie, nawet jeśli wiemy, że będzie to bolesne. Możemy w spokoju zastanowić się, zanim wyciągniemy kolejne klocki z podstawy wieży. Możemy wreszcie dojść do porozumienia jako społeczeństwo i ocenić, na jakie ryzyko jesteśmy gotowi przy wyciąganiu kolejnych klocków.

Dobre wieści są takie, że wprowadzamy kolejne innowacje i realne rozwiązania, które dają nam możliwość komfortowego zamieszkiwania Ziemi – ukochanej planety, która daje nam życie.

Wszystko jest kwestią perspektywy.